piątek, 25 kwietnia 2014

Dzień dziesiąty

Wiosna

Poniedziałek, 13 maja

Kolejny słoneczny dzień. Niewielki wiatr, który zamienił się w silny po południu. Zaczynam od stoku przy kamieniu i trzcin za nim. Kiszka. Płynę do Zatoki Śledziowej. Łowię w dryfie przy trzcinach równolegle do toru wodnego i dalej w Zatoce. Obławiam okolice pomostu. Używam Rio Outbound Intermediate z biało-limonkowym Cluserem. Takoż kiszka.

Spożywam pierwszy lunch w końcu zatoki i płynę dalej. Obławiam trzciny przed Wąską Zatoką i następne płytkie za nią. Dalej nic, ale dwa razy trafiam muchą w (zapewne) leszcza i dostaję łuskę nabitą na hak na pamiątkę. Wiatr wzmógł się tak, że nie mogłem ustać na kotwicy. Płynę więc do zatoki z łabędziem. Jestem tu nieźle osłonięty od wiatru wysoką skałą i tam na tegoż Clousera łowię 3 szczupaki (niewielkie) pomiędzy trzcinami i spod trzcin


Szczupak z trzcin
Niestety tracę mojego zasłużonego Clousera na głębokim zaczepie o młodą trzcinę. Gdybym miał jakiś kij...  Jest to o tyle bolesne, że pakując materiały muchowe, pominąłem pudełko z oczami w rozmiarze XL - więc nie odtworzę tego, co zrywam. Na szczęście, jest to moja podstawowa mucha i mam ich kilka w pudełku. Zarówno w wersji klasycznej - z bucktaila jak i nowoczesnej: z syntetyków.

W innych miejscach zatoki nic nie bierze, a wiatr jest taki tam tak silny, że zbyt szybko dryfuję. Płynę więc do Podwójnej Zatoki, w jej koniec i cumuję do pomostu. Wycinam ponad metrowy olchowy kij - szkoda tego Clousera. Jem kolejny lunch i łowię w płytkim końcu za pomostem. Mam towarzystwo. Dwóch spinningistów w pięknym aluminiowym Busterze. Łowię okonia na kolejnego limonkowego Clousera. Zachęcony powyższym, wykonuję pół tuzina rzutów w to samo miejsce, ale koledzy okonia nie zainteresowani. Zresztą, pewnie ich nie ma. W maju okonie rozpraszają się i łowi się zwykle pojedyncze sztuki.



Łowię pod trzcinami na lewo od pomostu i dalej w lewo, w końcu zatoki. Pusto. Chyba tu nic nie złapię w tym wyjeździe. 

Ponownie do zatoki z łabędziem. Tym razem łowię w płytkim końcu, po lewej stronie - nic - oraz po prawo, gdzie wcześniej połowiłem. Również nic. 

Wiatr uciszył się, więc płynę dalej, do trzcin za zakrętem. Łowię tam linką pływającą i neutralną z czarnym Deceiverem. I łowię leszcza zaczepionego pod tzw. 'agresywną' płetwą grzbietową. Nawiasem mówiąc, stoczył piękną walkę kilka razy okrążając łódkę jak Indianie wozy osadników. Wydobywam go w końcu - podebrać go ręką jest znacznie  trudniej niż szczupaka. Dobre półtora kilo, wysypka tarłowa na głowie. Niestety kamera (Drift) zgłupiała i zrobiła mi zdjęcie z początku holu, zamiast sfilmować. Irytujące.

Tę kamerę uaktywnia się za pomocą pilota przypominającego zegarek. Kamera ma różne tryby pracy, co sygnalizowane jest różnymi kolorami błyskającej diody na kamerze i na pilocie. Nacisnąłem ten drugi przycisk na pilocie i zmieniłem tryb z filmowania na robienie pojedynczych zdjęć myśląc, że uruchamiam kamerę. Głupie to, ale to nowa kamera i kiedy ją 'uruchomiałem' to miałem rybę na haku, a wtedy trudno skupić się na gadżetach.

Uwaga techniczna
Ryba podczepiona na podobieństwo żywca, pod płetwą grzbietową, jest trudniejsza do wyholowania, gdyż ma znacznie więcej swobody i nie bardzo nią można kierować. Pływa, gdzie sama chce. Ryba zapięta za pysk jest sterowalna. Wywierając horyzontalny nacisk boczny, skręcamy jej głowę w pożądanym kierunku i reszta ryby musi płynąć za głową. Nauczyłem się tej techniki holu od Garego Borgera, który ją szczegółowo opisuje w swojej książce 'Presentation'. Może poświęcę tej technice osobny wpis na tym blogu później, bo  jej znajomość znacznie skraca hol i pozwala skutecznie wyholować ryby zacięte w trudnych miejscach.

Łowiłem jeszcze godzinkę w miejscu wczorajszych sukcesów, na płytkim przed Zatoką z Łabędziem oraz na drugim płytkim przed przesmykiem, gdzie miałem tarłowe mamuśki, czemu przyglądał się spokojnie łabędź, jeden z pary mającej gniazdo po drugiej stronie wyspy. Stwierdziwszy, że to ja spokojnie kontynuował spożywanie glonów. Co do ryb, to nic nie było.

Czas ucieka. Kiedy wreszcie się ruszą? Pokiełbaszone to wszystko w tym roku. Zwykle na tarło leszczy szczupaki już są aktywne. Natura tak to wszystko urządziła, by wygłodniałe po tarle szczupaki mogły się dobrze pożywić na tarliskach innych, później się trących, ryb. Ale to kolejna wskazówka, że moment Wielkiego Żeru jest tuż, tuż. Może jutro...


Jesień

Piątek, 18

Ciśnienie zaczęło rosnąc w nocy i wynosi o 8:00 - 1008 hP. Zimno, umiarkowany wiatr. Prognoza na dzisiaj niezbyt optymistyczna. Zimno, ale bez opadów. Temperatura na zewnątrz tylko 3,2 C. Ciśnienie ostro rośnie. Już jest 1010 hP. Wedle prognozy, do wieczora ma być 1018 hP.

Na dodatek, okazało się, że wieje silny wiatr - ok. 40 km/h. Zapuściłem się do zatoki za Byczą Wyspą, ale tak wiało, że po obłowieniu jakiejś nędznej wysepki, wyniosłem się stamtąd na tor wodny, szukając spokoju od wiatru. 

Na torze specjalnie spokojnie nie było. Przystanąłem pod drugimi trzcinami i na sporej fali, złowiłem dwa szczupaki na ciężką linkę i żółtego flatwinga. Przy odczepianiu muchy zahaczonej o kamień utopiłem duży kocher, o który zawadziłem linką, ale muchę uratowałem.

Łowiłem dalej wzdłuż toru, ale bez skutku. Popłynąłem do Lodowej. Było tam cichutko. Łowiłem z godzinę, wolniutko i głęboko, ale chętnych szczupaków nie znalazłem. Zjadłszy lunch, popłynąłem do Zacisznej. Było dosyć cicho, tylko wiatr marszczył powierzchnię zadziwiająco przejrzystej wody. Po prawej stronie zatoki złowiłem trzy ładne sztuki.

Spróbowałem w Zakątku, bez efektów i przy zewnętrznych trzcinach przed przesmykiem. Zero. Potem w przesmyku i w zatoce wzdłuż rzadkich trzcin po lewej stronie. Takie samo zero.  Zdesperowany popłynąłem w koniec zatoki za wyspę i tam spędziłem szczęśliwe pół godziny przed zmrokiem, łowiąc trzy szczupaki, które będąc słusznych rozmiarów, pięknie walczyły. Szczególnie pierwszy, z paskudnym mięsakiem. Szczupaki tam stały przed rzadkimi trzcinami - jak ostatnio. Jeden - ostatni i najmniejszy - wziął 15 metrów przed trzcinami. 

Silnik elektryczny kaput. Grzanie sterownika na kaloryferze nie pomogło. Jeszcze muszę sam silnik odłączyć od prądu. To ostatnia nadzieja. Ten silnik, to kolejny przykład na prawdziwość tezy, że albo tanio, albo dobrze. W maju padł mały pilot bezprzewodowy. Teraz duże, kablowe sterowanie nożne, na oko solidne, nie wytrzymało pierwszych dłuższych opadów. Zresetowanie silnika nie pomogło. Żałuję, że nie kupiłem markowego.

Wynik dzienny 7 sztuk. Niby niedużo, ale złowione w trudnych warunkach, więc cieszy i to. Również duża była przyjemność łowienia w przejrzystej wodzie, na pośrednią linkę Big Mama Camo, która jest cienka i nierozciągliwa oraz trochę zbyt lekka do dziewiątki Zero Gravity Orvisa. Jutro spróbuję założyć ją na którąś ósemkę. Fajna linka. Nie doceniałem jej. Trudna w obsłudze. Długa, cienka głowica. Trudno znaleźć sweet spot. Ale jak się odpowiednio rzuci, to leeeeci.

Nie mogę zlokalizować dysku ze zdjęciami z tej części października, dlatego ten post będzie na razie bez obrazków. Jak znajdę to wkleję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz