środa, 30 kwietnia 2014

Dzień czternasty październik

Wtorek, 22

Ostatni dzień łowienia. Pogoda od rana obrzydliwa. Leje i wieje. Wiatr wyje za oknem, a deszcz zacina o szyby. Brr... Sprawdzam prognozę: o 14 ma przestać padać, temperatura ma wzrosnąć do 12 stopni. Ciśnienie spada. Mając wolny czas trochę czytam - Roberta Craisa, który jest stosowny do okoliczności, gdyż główny bohater nazywa się Joe Pike. Po trosze już  przeglądam i pakuję sprzęt.

Rozbrajam  GLoomisa i Venus Vision, w zamian zbroję #11 Helios Orvisa. Zakładam linkę pośrednią też #11 - Airflo Cold Water Striper - piękna linka w dwóch odcieniach błękitu. Dzisiaj mocno wieje, zobaczę jak ta jedenastka się sprawuje na wodzie, bo jeszcze nią nie łowiłem, a kupiłem ją z myślą o takiej pogodzie.

Deszcz przestaje padać trochę później, ale o 15 jestem na wodzie. Jest ciepło, wiatr prosto z południa, nie taki straszny, ale zachmurzenie całkowite i dosyć ponuro. 

Płynę od razu na Bindugę. Staję naprzeciw pomostu i łowię Heliosem. Duży komfort - wędka lekka i wyrzucenie całej linki nie stanowi problemu. Tak ciężka linka pozwala w miarę komfortowo łowić na tym dosyć silnym wietrze. Łowiłem tam jakieś 1/2 godziny bez kontaktu z rybą. Wiedząc, że czas mnie goni, popłynąłem do Zacisznej. Podróż na takiej fali robi wrażenie, chociaż już przywykłem i mam zaufanie do swojej łódki. Nieco zachlapany, wstrząśnięty ale nie zmieszany, docieram do zatoczki. Tam cichutko. Woda przejrzysta.

Helios byłby zupełnie nie na miejscu w tej kameralnej, cichej zatoczce, więc łowię ósemką Winstona, na której mam linkę Big Mama #9. Pięknie to działa. Rzucam te swoje robocze 25 m bez wysiłku. Ta linka jest trudna w obsłudze, sporo jej musi wyjść z przelotek by ładowała wędkę, ale łowię nią już kilka dni i dobrze wyczuwam jej 'sweet spot'. Takie rzucanie, niespieszne wymachy, czekanie aż linka załaduje wędkę, to prawdziwa przyjemność, estetyczna również, kiedy linka pięknie rozwija pętlę i wyprostowana, kładzie muchę na wodzie.

Pierwszy rzut na lewo, w miejsce gdzie kończy się skała i zaczynają trzciny. Jet tam kępa rogatka, w której powinien być szczupak. I rzeczywiście jest. Bierze, ale zaraz schodzi. Zmieniam biało-seledynowego Clousera na białego Deceivera i próbuję ponownie w to samo miejsce, ale nie daje się już skusić. Pewnie już go łapałem…

Przestawiam łódkę na prawo i z tego ustawienia łowię 7 sztuk. Głównie spod trzcin. Tylko jeden w okolicach osiemdziesięciu centymetrów, reszta średniaki. No, dwa były małe.


Ostatniego szczupaka wyprawy łowię niespodziewanie pod wyspą, gdzie śpiąca łabędzica wysiadywała wiosną. I to od północnej strony tej wyspy. Szczupak konkretny i nieźle powalczył.  Popłynąłem jeszcze za wyspę, w sam koniec tej wielkiej zatoki, ale niczego tam nie złowiłem w szybko zapadającym październikowym zmroku. Wykonałem ostatni, długi rzut na pożegnanie i popłynąłem do domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz