wtorek, 14 listopada 2017

Spiningowe interludium

Spiningowe interludium

Muszę się przyznać ze skruchą, że jesienią ubiegłego roku oraz wiosną tegoż zdradziłem muchówki na rzecz wędek castingowych, wahadłówek i wielkich gum. To znaczy, nie przestałem łowić muchówką, ale przestałem łowić wyłącznie muchówkami. Z monogamisty stałem się poligamistą. Sam nie wiem, dlaczego. Trochę chyba zatęskniłem za szumem precyzyjnych kołowrotków, za wymyślnymi sposobami prowadzenia wahadłówek, za precyzją, szybkością, łatwością i wielkim zasięgiem spinningowego łowienia. W każdym bądź razie, łowienie spinningiem znowu sprawiało mi dużą przyjemność, a o to przede wszystkim w naszej pasji chodzi, prawda?

Jeden z powodów powrotu do spinningu to pojawienie się dużych 25-cio centymetrowych, 100-gramowych gum. Ciekawiły mnie bardzo. Czytałem bardzo pochlebne opinie o nich. Prawie wszyscy Szwedzi, których spotykałem nad wodą na nie łowili. Dodatkowym argumentem było to, że gumy te nie bardzo toną, jeśli się ich dodatkowo nie dociąży co sprawia, że można je poprowadzić bardzo wolno, z przystankami – prawie jak muchę.

Ciekawiło mnie też to, czy łowiąc 25 cm gumami będę miał więcej brań dużych ryb („duża przynęta – duża ryba”). Mam na ten temat wyrobione zdanie, ale nie zaszkodzi sprawdzić eksperymentalnie.

Innym powodem były okonie na głębokiej wodzie. Muchówką skutecznie można łowić z dna gdzieś do 4-5 m, a i tak trzeba czekać kilkadziesiąt sekund, by dociążona mucha zeszła do dna na bardzo szybko tonącej lince. Doskonale pamiętam z dawnych czasów (Gamleby) dziesiątki okoni, które wyciągaliśmy z 8-12m. Dla muchówki, to już trochę zbyt głęboko.

Kupiłem zapas Pig Shadów w wersji ‘dorosłej’ i Jr, w kilku podstawowych kolorach. Musiałem też kupić wędki do rzucania takimi monstrami, gdyż nie da się rzucać 100-gramową przynętą cały dzień wędką do jerkowania – a tylko takie miałem w tym przedziale wagowym. Musiałem też kupić nowe plecionki, bo stare trochę się zleżały. Kołowrotków nie musiałem kupować…

Trochę się uzbierało...

Na łódkę zabierałem 3 wędki: ciężką – 30-150g (8’7”) do łowienia ciężkimi gumami, średnią do 80g (7’6”) do łowienia Juniorami i lekką do 40g (9’) do łowienia wahadłówkami i małymi gumami. Czasami zastępowałem najcięższą wędkę jerkówką lub muchówką. Osobny problem stanowiły przynęty. Łowiąc muchówką brałem pod pachę nieduże, lekkie pudełko z 20 muchami i to by było na tyle. Teraz to była skrzynka z jerkami i woblerami, mniejsza z wahadłami i kilka pudeł z gumami. Razem pewnie paręnaście kilo. Na szczęście mam sporo miejsca w zamykanych schowkach na łódce.

Wielkie gumy zbroi się specjalnym systemikiem z dwiema kotwicami 1/0 lub 2/0, plus ewentualne dodatkowe obciążenie.
Systemik, który używałem

Uzbrojona guma wygląda straszliwie, a wydłubywanie tych kotwic ze szczupaka (albo z własnej dłoni – napiszę o tym innym razem) wymaga zacięcia chirurgicznego i specjalnego wyposażenia w rozwieracz, mocne cążki i ciężkie nożyce do obcinania kotwic (całe szczęście, że takie miałem).  Te kotwice mnie najbardziej wkurzały, bo taka mucha na bezzadziorowym haku, to praktycznie sama wypada, a tu… Rzeźnia!

Nie mniej, owe gumy okazały się nader skuteczne i na brak brań nie mogłem narzekać. Tylko okoni nie złowiłem tyle ile się spodziewałem, ale być może nie poświęciłem im dostatecznej ilości czasu.  Na szczupaki szczególnie skuteczna była metoda polegająca na dryfie przez miejscówkę i łowieniu dużą gumą w pierwszym napływie. Duże gumy sprawiają, że szczupaki albo je atakują (nawet małe szczupaki) albo do nich wychodzą jak pstrągi (wir na wodzie w pobliżu gumy), albo je podskubują. Rzut w to samo miejsce muchówką i zlokalizowany szczupak zwykle chętnie brał. Małe (10-12cm) gumy i wahadłówki też bywały w takich razach skuteczne. Tak więc pierwszy dryf z dużą gumą, następny z muchówką, małą gumą lub wahadłówką. Na wyniki nie mogłem narzekać. Tylko te kotwice…


Łowiłem w ten sposób jesienią 2016 roku, wiosną 2017 roku i pierwszy dzień jesienią 2017. Od drugiego dnia wróciłem do łowienia wyłącznie muchówkami. Ale o tym w następnym odcinku…

niedziela, 4 maja 2014

Podsumowanie - Szwecja 2013


Największym problemem, kiedy planujemy wyprawę do Skandynawii, jest tak określić termin wyjazdu, by trafić w dobry okres żerowania ryb. Zwykle rezerwacje trzeba zrobić w grudniu, ewentualnie w styczniu. Nie wiadomo wtedy jak długo zima potrwa, kiedy szczupaki będą się tarły i kiedy zacznie się Wielki Żer po tarle.

Wiosną szczupaki dobrze żerują w okresie przedtarłowym, przestają żerować bezpośrednio po tarle. Zaczynają znowu intensywnie żerować dwa, trzy tygodnie po zakończeniu tarła. Nie jest to takie do końca proste, ale nie będę tu wchodził w szczegóły. Ogólnie jednak, można się trzymać tego, co napisałem wyżej.

Nieco inaczej sytuacje wygląda jesienią. Kiedy kończy się potarłowe żerowanie i rośnie temperatura wody na płyciznach, szczupaki (w większości) opuszczają zatoki tarliskowe i wracają do miejsc, gdzie przebywały przed tarłem. Zwykle są to miejsca głębsze: więc albo głębokie stoki w okolicach zatok, albo podwodne górki lub blaty. Kiedy jesień jest w pełni i woda dobrze się schłodzi, szczupaki wychodzą z głębszych miejsc i - podobnie jak wiosną - intensywnie żerują na płyciznach, które wtedy są pełne tegorocznego narybku. Planując wyprawę jesienną trzeba starać się trafić w ten okres.

Czytając mój blog, mogliście zobaczyć jak wygląda łowienie, kiedy przyjedzie się w niewłaściwym czasie. Zima w roku 2013 trwała bardzo długo i cały rytm natury był przesunięty w czasie o 2-3 tygodnie. Dlatego, celując w okres dobrego żerowania po tarle, nie trafiłem i przyjechałem w okresie, który jest najgorszy w całym roku z punktu widzenia intensywności żerowania szczupaków.


Ilość szczupaków łowionych w poszczególnych dniach 

Tego samego, tylko w mniejszym stopniu, doświadczyłem jesienią. Kiedy przyjechałem, większość szczupaków była jeszcze na głębokiej wodzie, gdzie jest trudniejsza do zlokalizowania. Wcześniej jesienią szczupaki żerują rzadziej i dlatego trudniej je złapać. Widać to dobrze kiedy się zestawi rezultaty moich dziennych połowów.

Ilość ryb łowionych w poszczególnych dniach 

Na wykresach widać wyraźnie, że gdybym przyjechał tydzień, dwa później  - połowiłbym znacznie lepiej. Nie mniej, każdy kto łowi ryby wie, że jadąc na ryby  nigdy nie możemy być pewni sukcesu, a wędkarskie życie uczy nas pokory. Zresztą, jak już wspomniałem, wędkarstwo to znacznie więcej, niż tylko łowienie ryb.

W tym roku asekuracyjnie zaplanowałem wyjazd na 20 maja. Zima była łagodna i krótka, więc lepszy termin byłby taki jak w ubiegłym roku. I bądź tu mądry! Ale nie żałuję. Szkiery w tym okresie są piękne. Dęby są już dobrze zielone, młoda trzcina wychodzi z wody i jest znacznie cieplej. Szczupaki żerują krócej, ale ciągle jeszcze dobrze. Mniejsza jest szansa złowienia czegoś dużego, ale ja za rekordami nigdy nie goniłem i nie będę płakał jeżeli niczego ponad metr nie złowię. Jest za to dobra szansa, że połowię duże jazie na lekki sprzęt (#6) i pływające muchy, a to fajna sprawa. Taki jaź to ma zwykle ponad 2 kg. No i najem się świeżych śledzi do oporu…

środa, 30 kwietnia 2014

Dzień czternasty październik

Wtorek, 22

Ostatni dzień łowienia. Pogoda od rana obrzydliwa. Leje i wieje. Wiatr wyje za oknem, a deszcz zacina o szyby. Brr... Sprawdzam prognozę: o 14 ma przestać padać, temperatura ma wzrosnąć do 12 stopni. Ciśnienie spada. Mając wolny czas trochę czytam - Roberta Craisa, który jest stosowny do okoliczności, gdyż główny bohater nazywa się Joe Pike. Po trosze już  przeglądam i pakuję sprzęt.

Rozbrajam  GLoomisa i Venus Vision, w zamian zbroję #11 Helios Orvisa. Zakładam linkę pośrednią też #11 - Airflo Cold Water Striper - piękna linka w dwóch odcieniach błękitu. Dzisiaj mocno wieje, zobaczę jak ta jedenastka się sprawuje na wodzie, bo jeszcze nią nie łowiłem, a kupiłem ją z myślą o takiej pogodzie.

Deszcz przestaje padać trochę później, ale o 15 jestem na wodzie. Jest ciepło, wiatr prosto z południa, nie taki straszny, ale zachmurzenie całkowite i dosyć ponuro. 

Płynę od razu na Bindugę. Staję naprzeciw pomostu i łowię Heliosem. Duży komfort - wędka lekka i wyrzucenie całej linki nie stanowi problemu. Tak ciężka linka pozwala w miarę komfortowo łowić na tym dosyć silnym wietrze. Łowiłem tam jakieś 1/2 godziny bez kontaktu z rybą. Wiedząc, że czas mnie goni, popłynąłem do Zacisznej. Podróż na takiej fali robi wrażenie, chociaż już przywykłem i mam zaufanie do swojej łódki. Nieco zachlapany, wstrząśnięty ale nie zmieszany, docieram do zatoczki. Tam cichutko. Woda przejrzysta.

Helios byłby zupełnie nie na miejscu w tej kameralnej, cichej zatoczce, więc łowię ósemką Winstona, na której mam linkę Big Mama #9. Pięknie to działa. Rzucam te swoje robocze 25 m bez wysiłku. Ta linka jest trudna w obsłudze, sporo jej musi wyjść z przelotek by ładowała wędkę, ale łowię nią już kilka dni i dobrze wyczuwam jej 'sweet spot'. Takie rzucanie, niespieszne wymachy, czekanie aż linka załaduje wędkę, to prawdziwa przyjemność, estetyczna również, kiedy linka pięknie rozwija pętlę i wyprostowana, kładzie muchę na wodzie.

Pierwszy rzut na lewo, w miejsce gdzie kończy się skała i zaczynają trzciny. Jet tam kępa rogatka, w której powinien być szczupak. I rzeczywiście jest. Bierze, ale zaraz schodzi. Zmieniam biało-seledynowego Clousera na białego Deceivera i próbuję ponownie w to samo miejsce, ale nie daje się już skusić. Pewnie już go łapałem…

Przestawiam łódkę na prawo i z tego ustawienia łowię 7 sztuk. Głównie spod trzcin. Tylko jeden w okolicach osiemdziesięciu centymetrów, reszta średniaki. No, dwa były małe.


Ostatniego szczupaka wyprawy łowię niespodziewanie pod wyspą, gdzie śpiąca łabędzica wysiadywała wiosną. I to od północnej strony tej wyspy. Szczupak konkretny i nieźle powalczył.  Popłynąłem jeszcze za wyspę, w sam koniec tej wielkiej zatoki, ale niczego tam nie złowiłem w szybko zapadającym październikowym zmroku. Wykonałem ostatni, długi rzut na pożegnanie i popłynąłem do domu.

wtorek, 29 kwietnia 2014

Dzień czternasty - Maj

Wiosna

Piątek, 17 maja

Dzień ciepły i pogodny. Temperatura 17,9 stopnia, ciśnienie 1013 - stabilne. Dane z godziny 9:12. Najlepszy dzień. Też 13 sztuk jak wczoraj, ale dwa ponadmetrowe, w tym jeden 107 cm. I mam to na filmie! Ale po kolei. 

Wiatr jednak okazał się być silny. Jeszcze silniejszy niż wczoraj. Wiał prawie dokładnie wzdłuż zatoki. Pominąłem więc kamień i popłynąłem do Zatoki Śledziowej, którą niniejszym przemianowuję na Bindugę. Miał swoją Bindugę Putrament, mogę mieć i ja. To takie piękne, stare słowo... A to na podstawie rozmowy ze Szwedem, którego widywałem od tygodnia pracującego przy małej żaglówce. Powiedział mi, że kiedyś był tam tartak i pozostało po nim mnóstwo śmiecia w wodzie. Między innymi pale, metr pod powierzchnią, które oznaczył plastikowymi bańkami. To tłumaczy również ciężkie zaczepy prowadzące do utraty much, których w tej zatoce doświadczałem. Ryb jednak dalej tam nie stwierdziłem. Być może dlatego, że woda była mętna. Tutaj szczupaki w mętnej wodzie nie żerują. Trzeba szukać miejsc z widocznością większą niż metr. 

Z Bindugi popłynąłem do Zatoczki Lodowej, gdzie wczoraj tak dobrze brały. Dzisiaj warunki były tam typu 'niedźwiedzie mięso' (to z Jacka Londona). Fala, rozpędzająca się przez kilka kilometrów znajdowała tam swój koniec. Kotwica nie trzymała. Dopiero wypuszczenie całej liny spowalniało dryf na tyle, że mogłem łowić. Dzisiaj nie było tak wspaniale jak wczoraj. Nic nie było z boku po prawej stronie, gdzie wczoraj złowiłem 5. Przy gałęziach jeden mi wziął, ale po dwu sekundach spadł. Lepiej było w końcu pod trzcinami. Trzy porządne szkierowce w czterech rzutach. Cała akcja sfilmowana Driftem. 



Wydostawszy się szczęśliwie z Zatoczki popłynąłem do Zacisznej, ale wiało tam też nieźle i woda była mętna, więc po kilku rzutach przeniosłem się w drugi koniec Zatoki i tam łowiąc bez przekonania 30 metrów od trzcin złowiłem swoje 107 cm wędkarskiego szczęścia.

Z punktu widzenia wędkarza, to jest ciekawe miejsce. Są tam trzciny ze stokiem łagodnie schodzącym na 3,5 metra. Jakieś 20 metrów od trzcin jest pas złożony z kęp rogatka, który ciągnie się od Zatoczki Zacisznej aż do końca zachodniego brzegu. Jesienią w owych kępach miałem dwa ładne (90+) szczupaki łowiąc tonącą linkę z lekką muchą między rogatkiem.

Ta ikrzyca wzięła jednak dalej. Prawie w końcu zatoki. Daleki rzut, prawie pod trzciny. Linka neutralna, na końcu niezawodny biało-żółty Deceiver. Wzięcie nastąpiło jakieś 10 metrów od trzcin. Było dosyć niepozorne - duże szczupaki rzadko atakują z wielkim impetem.  Natychmiast włączyłem kamerę i cały hol sfilmowałem. Trwał około 5 minut. Ryba delikatnie holowana, bez wielkiego oporu dała się podprowadzić w okolice łodzi i tam zaczęła walczyć. W zwykły szczupaczy sposób: nurkując i odchodząc od łódki. Jak na okres po tarle, to miała już całkiem dobrą kondycję, bo przedramię zaczęło mi drętwieć. Ale też holowałem ją stanowczo i energicznie wykorzystując giętkość muchówki (stara, dobra Vision GT SW #9) i nie oddając za wiele linki przy odejściach. Nie chciałem jej za mocno zmęczyć, by w dobrej kondycji wróciła do wody. Z drugiej strony, starałem się kontrować jej nurkowania i odejścia łagodnie, by nie wpadła w panikę.  Podjąłem ją pod skrzela za drugą próbą. Zmierzyłem miarką zaznaczoną na burcie łodzi między rufowym a środkowym schowkiem.  Jest tam równo 105 cm. Ryba zmieściła się cała, jedynie kawałek ogona zawijał się na tylną bakistę. To zawinięcie uczciwie oceniłem na dwa centymetry. Szczupak tej wielkości robi wrażenie. Sporo mu jednak brakuje do mojego rekordu: 122 cm z Gamleby. Ale to były inne czasy.


Po zmierzeniu i pamiątkowym zdjęciu (niestety brzydkim, bo na podłodze łodzi) ryba wróciła w dobrej kondycji do wody. Na szczęście woda miała jedynie nieco ponad 12 stopni, co sprzyja szczęśliwym powrotom ryb do wody. Chwilkę ją jedynie podtrzymałem za ogon i kiedy zaczęła się wyrywać, otworzyłem dłoń... Fantastyczne uczucie.

Usiadłem i napiłem się kawy starając się uszanować krótką chwilkę wędkarskiego nieba. 

Przez kilka minut walczyłem z pokusą, by przeczesać dokładnie całe 400 metrów brzegu koncentrując się na pasie między trzcinami a rogatkiem w nadziei na następne duże sztuki. Ale straciłbym na to resztę dnia, gdybym chciał to zrobić uczciwie. A szansa spotkania następnych żerujących metrówek była raczej nieduża. 

Przeniosłem się więc do następnego rogu zatoki, który wygląda przepięknie: rzadkie trzciny, rogatek, właściwa głębokość, ale łowiąc tam wielokrotnie zaliczyłem jedynie małego szczupaczka, jesienią ubiegłego roku. Tu było cicho, gdyż wysoka skała osłaniała nas od wiatru. Wykonałem kilka szybkich rzutów w kierunku typowych szczupaczych stanowisk w przerwach między trzcinami, ale bez efektu. Zmieniłem więc wędkę na G. Loomisa GLX z pływającą linką. Założyłem dłuższy (220 cm) przypon, na końcu którego zapiąłem 18 cm Half-and-Half, która jest obciążona, więc szybciej tonie i pięknie pracuje nurkując majestatycznie. Łowiłem tym zestawem zbierając linkę bardzo powoli. Myślałem, że skoro nie ma aktywnych szczupaków na krawędzi trzcin, to pewnie stoją na głębszej wodzie na stoku przy trzcinach. I rzeczywiście łowiąc w ten sposób w ciągu dwóch godzin złowiłem 5 ryb. Wszystkie, z wyjątkiem jednego małego wariata, stateczne sztuki między 65 a 75 cm, wzięły na stoku jakieś 10 metrów od trzcin. Wszystkie brania były pewne, co wynika z faktu, że wolniutko prowadzona mucha jest łatwa do zassania i trudno ją chybić.



Z tym małym wariatem to było tak. Rzuciłem daleko, na ukos pod trzciny. Mucha spadła za leżącą na wodzie, złamaną trzciną, której z daleka nie zauważyłem. Szczupaczek zaatakował muchę nader energicznie, gdy ją przeciągałem przez ową trzcinę. Zaatakował i chybił.  Chyba mu ta trzcina przeszkodziła, co mogłem dokładnie obserwować. Dałem mu odpocząć 10 minut i złowiłem go w pierwszym rzucie. Miał niecałe 40 cm. Najmniejszy szczupak spośród wszystkich złowionych do tej pory.

Korzystając z dobrych warunków obłowiłem przepiękne rzadkie trzciny u wejścia do przesmyku z łabędziami. Oraz głęboki kanał pod skałą wolną muchą. Nic. Nieco zdegustowany popłynąłem do Zatoki Łabędziej, gdzie obłowiłem wolno prowadzoną muchą prawą stronę. Tylko jedno branie. I to jeszcze szczupak spadł po dwóch sekundach. Na pocieszenie, sfilmowałem dużą kamerą kozła sarny w pociesznym okryciu, które było w połowie letnie, a połowie zimowe.

Jako, że zrobiła się już 20:00, postanowiłem wracać, łowiąc pod trzcinami w drodze powrotnej. Pierwszy przystanek przy Kablu. Przepiękne trzciny, ale puste. Następnie zatrzymałem się przy trzcinach z kamieniem po środku, gdzie jesienią miałem metrówkę. I tam na pożegnanie, ponowna chwilka wędkarskiego nieba. W przepięknej scenerii zapadającego zmroku, łowiąc w czystej, spokojnej wodzie, bez wiatru plączącego mi linkę, łowię 4 szczupaki w ciągu 3 kwadransów. Dwa, typowe szkierowce, z prawej strony, rzut po rzucie; dwa z lewej. Te ostatnie wymagały dłuższego łowienia. Najpierw jeden mniejszy spod trzcin.  I ostatni - centymetr ponad metr. No, może centymetr mniej niż metr. Było ciemno, nie widziałem kropek, a szczupak nie bardzo chciał leżeć spokojnie. Ale to był wielki bydlak, z łbem jak krokodyl. Sprawiedliwa rekompensata od Matki Natury za to, jak mnie przeczołgała w pierwszym tygodniu.

Nie jest to pierwszy duży szczupak złowiony wieczorem, kiedy jest już prawie ciemno. Nauczyłem się łowić szczupaki w ten sposób od mojego Ojca. Racjonalizacja jest prosta: duże ryby niechętnie przebywają na płytkiej wodzie, kiedy jest dobra widoczność. Jest to zapewne atawistyczny instynkt: obawa przed atakiem z powietrza. Natomiast nie boją się wychodzić na płytkie, pełne drobnicy miejsca 'na krawędziach dnia i nocy'. Aktywnie wtedy żerują, pływając po płyciźnie i nie  trudne do złowienia. Trzeba tylko być w odpowiednim miejscu, w odpowiedniej porze...

Łowiłem neutralną linką, na białego, klasycznego Deceivera, bez oczu, z czerwonym podgardlem z Kristal Fashu. Miałem włączoną kamerę Go Pro, ale niestety baterii starczyło tylko na 2 i pół szczupaka.

https://www.youtube.com/watch?v=GzxVdeU5_JM

Trudno wymarzyć sobie lepsze zakończenie pobytu.

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Dzień trzynasty

Wiosna

Czwartek, 16 maja

Pogoda na oko - jak wczoraj - silny wiatr i żarówa. Ale trochę cieplej. Jako, że wypłynąłem dzisiaj późno - ok. 11:00, popłynąłem od razu do Podwójnej Zatoki, nie zatrzymując się przy kamieniu. Po drodze - pod wpływem impulsu - skręciłem do maleńkiej, niepozornej zatoczki, którą nazwę Lodową, ze względu na pokrętną logikę moich skojarzeń.

Zatoczka ta to płytkie zagłębienie w linii brzegowej, nieciekawie wyglądające, z cienkim paskiem rachitycznych trzcin w płytkim końcu. Byłem tam raz, czy dwa, kilka lat temu. Nic nie złowiłem i od tej pory ją omijałem, uważając ją za miejsce jałowe. A przecież, jeśli się dobrze przyjrzeć, to bardzo płytkie dno i wodorosty w owym płytkim końcu, stanowią doskonałe tarlisko dla szczupaka. Być może jest jakiś problem z dostępnością pożywienia w późniejszym okresie, ale tuż po tarle szczupaki tam - jak się okazuje - są.

W Zatoczce Lodowej otworzyło się przede mną wędkarskie niebo: 8 szczupaków w ciągu może trzech kwadransów. Dodatkowo, kilka zejść i odprowadzeń. Pięknie! Nareszcie zaczęły żerować jak należy. Wygłodniały długim postem, kiedy trzeba było ciężko walczyć o każdego szczupaka, łowiłem w euforycznym nastroju. Wreszcie się ruszyły. Szkoda tylko, że na dwa dni przed moim wyjazdem. Z drugiej zaś strony, mogły zacząć żerować dwa dni później... Trzeba się cieszyć tym, co jest.

Cała ta sytuacja była dla mnie tak nieoczekiwana, że nie pomyślałem o tym, by włączyć kamerę. A szkoda! Jutro, będę mądrzejszy, ale szczupaki nie będą już takie chętne... Co prawda, sfilmowałem trochę łowienia w późniejszej porze dnia.

Następnie, szybki wypad na lunch do Zatoczki Zacisznej, która przy tym wietrze specjalnie zaciszna nie była. Kilka bezproduktywnych rzutów tam i przenoszę się do zatoczki i trzcin po drugiej stronie, gdzie było cicho. Spędzam tam przyjemne popołudnie, łowiąc 4 szczupaki, rozkoszując się pięknym krajobrazem i ciepłą pogodą. Wędkarsko byłem nasycony nadmiarem wrażeń z wcześniejszego łowienia w Zatoce Lodowej. To łowienia tutaj było jak deser, kawa i koniak, po wyśmienitym obiedzie. Rozkoszowałem się każdą chwilą.








Ok 19 wracam do Zacisznej i tam pod pałacem doławiam 13 szczupaka tego dnia. I ostatniego. Łowię jeszcze do 21, ale bezproduktywnie. Rekordowy dzień.



Ostatni szczupak tego dnia






Jesień

Poniedziałek, 21

Pochmurno, ale nie pada. Temperatura o 10:00 - 8 stopni. Ciśnienie 1017 hp.

Dzień nie był taki straszny jeśli chodzi o pogodę. Prawie nie padało. Dokuczał jedynie silny wiatr - do 40 km/h, który wiał ze wschodu. Musiałem się chować po zatokach. Pierwsze dwa szczupaki złowiłem przy głębokich trzcinach naprzeciw kamienia. Żółty flatwing i tonąca linka na #10 Venus Vision. Przy następnych trzcinach - 4 i kolejny przy ostatnich trzcinach przed stawami. Wszystko na tonącą linkę. Linka pośrednia, od której zacząłem, była nieskuteczna. Jak się okazało, szczupaki stały przy dnie, ale brały dobrze. Łowienie było trudne technicznie ze względu na silny wiatr i dużą falę, która spychała mnie cały czas, mimo kotwicy wypuszczonej na długiej lince. Z myślą o takich sytuacjach wożę drugą, cięższą kotwicę w forpiku, ale nigdy nie chce mi się jej wyciągać.

Obłowiwszy trzciny przy torze wodnym, postanowiłem sprawdzić, czy na Bindudze szczupaki już żerują. Żerowały, i to jak! Spędziłem tam kilka godzin i złowiłem łącznie 13 sztuk, w tym jedną 101 cm i kilka ponad 80 cm. Metrówka dała się wyholować szybko i bez histerii. Za to w łódce, kiedy ją mierzyłem, wykonała jakieś 20 skoków. Pomógł dopiero mokry ręcznik na głowę. Ikrzycy, nie moją... Ale fotografie zrobiłem i ryba bez problemów wróciła do wody. Z owych 13 - 11 złowiłem w okolicach pomostu. Było tam takie jedno miejsce - duża kępa rogatka, z którego miałem pięć sztuk - praktycznie - rzut po rzucie!

Złowiłem jeszcze 4 sztuki: dwa przy trzcinach przed Kablem i dwa w zatoczce za wyspą. Przedostatni wziął mi jak pstrąg: rzuciłem pod takie dziwne trzciny, które rosły na brzegu, nie w wodzie i kiedy zacząłem ściągać linkę, zobaczyłem wir tuż ppod brzegiem, pod tymi trzcinami. Kiedy zacząłem kojarzyć, że to był szczupak, poczułem go na wędce, łagodnie, bo zaatakował od tyłu. Walczył też jak pstrąg - ostro chodząc na boki. Co prawda nie skakał tylko trzymał się dna, ale od łódki odszedł mi z 5 razy. I to ostro! Już zacząłem myśleć, że troć… Ale jednak był to szczupak. Silny i krępy, taki klockowaty z wielkim łbem. Miał 88 cm i dobrze ponad 4 kilogramy. Ze względu na swoją masywność wydawał się być większy. Kiedy był jeszcze w wodzie, byłem przekonany, że ma ponad metr.

Powrót był mało sympatyczny ze względu na dużą falę. Co prawda płynąłem z falą, ale zanim znalazłem najlepszą prędkość, to nieźle mnie wytrzęsło i zachlapało. Trudne też było cumowanie łódki. Fala naprawdę mocno waliła. Mam nadzieję, że w nocy wiatr nieco ucichnie.

Ogólnie dzień rekordowy jeśli chodzi o ilość złowionych szczupaków: 24. W tym metrówka. Ale chyba jestem już odrobinę zbyt długo, bo jakoś je łowiłem tak trochę mechanicznie, myśląc często o innych sprawach. Jutro ostatni dzień...




 

niedziela, 27 kwietnia 2014

Dzień dwunasty

Wiosna

Środa, 15 maja

Ostatnie trzy dni. Rano chłodno - 13 stopni, lekkie zachmurzenie, ciśnienie 1016 hP, wiatr na oko nie taki słaby, ze wschodu?

Wiatr rzeczywiście był dosyć silny i z upierdliwej strony. Prawie nigdzie nie można było wygodnie łowić. Było całkiem chłodno. Temperatura wody spadła do 11 stopni. Dzień kończyłem mając na sobie wszystkie ciuchy. Łącznie z kominiarką...


(...) mając na sobie wszystkie ciuchy. Łącznie z kominiarką...

Pierwszego złowiłem w trzcinach naprzeciw kamienia.


Pierwszy szczupak tego dnia
Drugiego za łabędziem. Resztę: cztery w Zacisznej Zatoczce, która nie była taka dziś taka zaciszna. Dużo filmowałem.


Ujęcie z kamery: hol szczupaka w Zacisznej
Wyholowany. Ładny szczupak.
 Dzienny wynik: 6 sztuk. Jak widać szczupaki zaczynają żerować, ale ochłodzenie ten proces opóźnia i nie jest to jeszcze owo wspaniałe potarłowe żerowanie. Szczupaki nie są jeszcze aktywne ale widać, że niektóre ze stanu negatywnego zaczynają przechodzić w neutralny, a to już wystarczy, by je można było złowić. Teraz z każdym dniem powinno być lepiej. Szczególnie, jeżeli temperatura wody będzie szybciej rosła. Oby...

Jesień

Niedziela, 20

Pogoda się kompletnie zepsuła. Pada, 4 stopnie Celsjusza. Ciśnienie 1016 hP. Ze względu na deszcz ranek spędzam w domu. Na ryby wybieram się około 14, kiedy opady się zmniejszyły. Tylko jedna wędka - ósemka Winston, pudełko z muchami, portfel z przyponami do kieszeni. Na wierzch założyłem tylko w lekką kurtkę Vision, ale kominiarka na głowę… Na dworze nie było tak źle. Pół łódki wody - wypuściłem w trakcie jazdy - trochę to trwało.

Ruszyłem za Byczą Wyspę - pusto. Pod wrak - także pusto. Pognałem w kierunku wczorajszych miejscówek. Po drodze zatrzymałem się w obiecującym miejscu, ale ditto - czyli jak wyżej. Pierwszego szczupaka złowiłem w dryfie, przy głębokich trzcinach, gdzie wczoraj też miałem jednego. Zaraz potem dołowiłem dużego (33 cm) okonia. Pod koniec trzcin miałem jeszcze jednego szczupaka - ponad 80 cm i natrafiłem na stado chętnych okoni, uczciwych 25-ciocentymetrowców, których złowiłem w sumie 10 - już z zakotwiczonej łódki.

Kiedy okonie przestały brać, pognałem na drugą stronę cieśniny, pod ładne, głębokie  trzciny przy Kablu. Tam, po lewej stronie, przy pomoście złowiłem kolejnego osiemdziesiątaka, który pięknie chodził w spokojnej, przejrzystej wodzie.

Typowe miejsce: szkiery, wyspa, trzciny. Stanąłem na 4 metrach, 25 metrów od trzcin. Po lewej stronie miałem niewielki pomost. Rzuciłem biało-seledynowego Clousera w prawo-skos, pod trzciny. Pusto. Rzuciłem w lewo-skos, pod ów pomościk i zobaczyłem wir pod powierzchnią, metr na prawo od miejsca, gdzie właśnie spadła mucha. Jednocześnie poczułem owo charakterystyczne, miękkie przytrzymanie.

Zaciąłem linką i podniosłem wędkę, bo do szczupaka było daleko. Na szczęście ta linka (Big Mama) jest cienka i niemal nierozciągliwa, co ułatwia dalekie zacięcia. Szczupak (zbyt) mocno przytrzymany wyskoczył nad wodę prezentując wygiętą w łuk sylwetkę, czarną na tle trzcin. Jak zwykle, w wyskoku wydawał się być mniejszy niż w rzeczywistości. Niespiesznie przyciągnąłem go do łódki obserwując jego nury i odejścia w chłodnej, przejrzystej wodzie. 84 cm pięknego złoto-zielonego szczupaka…

Opisuję ten moment szczegółowo, bo w sieczce rutyny wielu ryb i ulotnych chwil, ta utkwiła mi mocno w pamięci, gdyż miałem jeden z owych rzadkich, krótkich momentów wędkarskiej Nirwany. Jest to trudne do opisania uczucie spokoju, estetycznego zachwytu, niewyrozumowanego i zupełnie naturalnego. Takie przeszywające uczucie niczym nie zasłużonego szczęścia, którego przecież nie można świadomie przywołać - musi przyjść samo… 

Kontemplując ową chwilę wieczorem, uświadomiłem sobie, że chwilę przedtem, zachodzące słońce wynurzyło się nisko nad horyzontem spoza ciężkich chmur, po raz pierwszy dzisiejszego dnia i oświetliło szkiery ciepłym, pomarańczowym światłem… I pewnie owo rozjaśnienie pochmurnej ponurości dzisiejszego dnia, było tym ostatnim bodźcem, który uwolnił endorfiny w moim mózgu.
Nie mam oryginalnego zdjęcia (ciągle nie mogę ich znaleźć), ale znalazłem inne, podobne nastrojem...
No, ale dosyć westchnień… Wracamy do ryb. Stamtąd był rzut beretem do miejscówki, którą nazwałem 2 Stones, ze względu na dwa okazałe kamienie, gdzie wczoraj połowiłem okonki. Dzisiaj okonek był tylko jeden i to mały, ale za to objawiły się szczupaki (pewnie dlatego nie było okoni).

Zmieniłem muchę na biało-niebieskiego flatwinga i w pierwszym rzucie miałem branie, ale szczupak zszedł po może dwóch metrach holu. Rzuciłem drugi raz w to samo miejsce, ale nie poprawił. Następny rzut pod bliskie trzciny przed dziobem łódki. Wolno prowadzę płaskoskrzydłego śledzia, dwa metry od łódki przyspieszam wyciąganie muchy i wtedy gwałtownie spod spodu wychodzi szczupak, chwyta muchę i nurkuje z nią w głąb. Pewnie odprowadzał ją, idąc niżej i nie wytrzymał, kiedy przyspieszyłem. Daję mu dwie sekundy linki i zacinam. Był bardzo energiczny i w dobrej kondycji. Holowałem go jakieś pięć minut przemieszczając się za nim z jednej strony łódki na drugą i dwukrotnie ostro manewrując wędką, by nie zaczepił linki o silnik. Od parowania jego gwałtownych odejść i nurów pod łódkę zaczynało mnie boleć przedramię,  toteż w pierwszym dogodnym momencie podebrałem go szybko i szczęśliwie, bo wcale nie był za bardzo wymęczony. Miał nieco ponad 90 cm. Za trofeum uchodzi szczupak  metrowy lub dłuższy, ale jeśli chodzi o walory sportowe, to wielokrotnie przekonałem się  że szczupaki 90-95 cm walczą najlepiej. 

Ostatniego dzisiaj - piątego - niewielkiego szczupaka złowiłem pod trzcinami, pośrodku między górą a kamieniem. Obłowiłem jeszcze kamień i popłynąłem pod okoniową wyspę. Okoni nie było tyle co wczoraj, ale pierwszy złowiony miał ponad 40 cm. Złowiłem jeszcze dwa: 33 i 25 cm i zakończyłem łowienie na dzisiaj. 

Mimo, że łowiłem w trudnych warunkach i tylko 4 godziny, to jednak złowiłem pięć pięknych szczupaków i 15 okoni. Nieźle. Jutro pogoda ma być trochę lepsza. Ale tylko trochę. Zobaczymy...

sobota, 26 kwietnia 2014

Dzień jedenasty

Wiosna

Wtorek, 14 maja



Godzina 9:00. Temperatura 11 stopni, ciśnienie 1007 hp i zaczyna rosnąć.

Dzień zaczął się od deszczu, który wedle prognozy ma dziś padać do 17:00. Jednocześnie się mocno ochłodziło. Chyba przeczekam deszcz w domu i wyjadę później. Bez sensu moknąć, kiedy nic nie bierze.
Wyruszyłem około 13. Przestało padać, ale wiatr był dosyć silny i się wzmagał. Zacząłem łowić przy kamieniu, ale silny wiatr ze wschodu pozwalał wykonywać tylko rzuty odwrotne. Kilka wykonałem. Bez efektów, więc przeniosłem się na drugą stronę, pod małe trzciny. Tam w pierwszym rzucie miałem szczupaka.


Szczupak spod trzcin na Half-And-Half
Więcej nie było. Nic nie było również w następnych, tych z przerwą w środku. Łowienie było trudne, gdyż wiał silny wiatr i szybko spychał łódkę na skały mimo kotwicy. 

Stamtąd do Zatoki Śledziowej, ale nie łowiłem, ze względu na niekorzystny kierunek wiatru - musiałbym rzucać odwrotnie, a wiatr był już bardzo silny. Zjadłem tam lunch w cichym zakątku zatoki. 

Płynę dalej. Na torze wodnym silny wiatr i wysoka fala. Całe morze białe od grzywaczy. Jazda pod tę falę to mocne przeżycie. Strach, stres, adrenalina. Huk, łomot, wstrząsy i bryzgi wody, kiedy łódka pędząca 35 km/h wali w wysokie fale. Robi wrażenie, ale tak na prawdę nie jest niebezpieczne. Tylko nieprzyjemne. 

Z ulgą chowam się z Zacisznej Zatoczce. Tam - jak zwykle - wiatru się nie odczuwa. Wycieram się wody, która jestem trochę zachlapany, zmieniam kurtkę na suchą i zaczynam łowić. Linką pływającą (Orvis Zero Gravity #9, Orvis Battenkill V, Rio Outbound). Na końcu zestawu Half-and-Half biało niebieski. Ten zestaw pod trzcinami dał mi dzisiaj szczupaka. W trzecim rzucie widzę chudą i bladą ikrzycę podnoszącą się letargicznie do będącej jeszcze wysoko muchy. Szczególny moment. Łowię tutaj codziennie od dnia przyjazdu, gdyż wiem, że szczupaki tu są. Do tej pory nie miałem najmniejszego kontaktu z rybą. Aż do dzisiaj. Czyli - zaczynają żerować.

Przejście od potarłowego bezrybia do Wielkiego Żeru nie jest jednak zero-jedynkowe. Szczupaki ożywiają się stopniowo. W czasie tej wyprawy mogę to (niestety) dokładnie obserwować. W tej zatoczce jest prawdziwe laboratorium, gdzie można śledzić tarłowo-potarłowe zachowania szczupaka.

Pozostaję w Zatoczce następne 3 godziny. Eksperymentuję z zestawem. Łowię głębiej, na linkę pośrednią, bardzo wolno. Clouser się nie sprawdził. Trzeba było muchę prowadzić bardzo wolno i wtedy ryłem nią po dnie. Natomiast biało-seledynowy Deceiver był strzałem w dziesiątkę. Zwijałem linkę 'ósemką' i mucha tonęła łagodnie idąc mniej więcej równolegle do profilu opadającego dna. Kogucie pióra w ogonie muchy falowały kusząco, bucktail delikatnie pulsował, wabiąc szczupaki. 


Biało-seledynowy Deceiver był strzałem w dziesiątkę
Łowiąc w pokrapiającym deszczyku, złowiłem 5 sztuk oraz miałem jedno ładne wzięcie nieskonsumowane. Szczupaki niezbyt duże, ale one trą się pierwsze i pierwsze wznawiają żer po tarle. W pewnym momencie zaciąłem szczupaka, któremu w trakcie holu towarzyszył kolega. Oba pokancerowane po tarle. Kolegę złowiłem w następnym rzucie. Jak widać nie odprowadzał towarzysza, ale liczył na to, że ten wypuści zdobycz. 

Potem brania ustały i do końca dnia nie złowiłem już nic. Być może dlatego, że zmieniła się cyrkulacja i wiatr powiał z przeciwnej strony. 

Wróciłem, mocno zmęczony i tak śpiący, że szybko poszedłem spać nie zjadłszy kolacji. To, co wyżej, napisałem w środę rano, podczas celebrowania porannej kawy.

Ps. Poniżej link do filmu, gdzie pod koniec, pokazana jest praca Deceivera pod wodą. Obejrzyjcie, to zobaczycie, co miałem na myśli opisując pracę tej muchy.

http://youtu.be/Efo7gblZj0s

Jesień

Sobota, 19

Słonecznie. O 9:30 temperatura wynosi 4,6 C, ciśnienie atmosferyczne 1017 hP. Niewielki wiatr. Zapowiada się dobry dzień.

I istotnie był to dobry dzień. Nawet bardzo dobry dzień. Można powiedzieć dzień (o)konia. Złowiłem 17 szczupaków i tyleż samo okoni. Jeden szczupak 98 cm, jeden 91 cm, cztery powyżej 80 cm. Okonie ładne, ale nierekordowe. 

Pierwszy przystanek przy trzcinach za Byczą Wyspą. Na początku trzcin nic. Przestawiam się na koniec pierwszego pasa trzcin. I tu najpierw siedemdziesiątaczek, następnie prawie z tego samego miejsca metrówka. No, prawie - 98 cm. Krótki rzut może 10 m przed dziób lekko dryfującej na kotwicy łodzi i branie. Na początku nie sądziłem, że będzie taka duża. Dosyć łatwo dała się wyprowadzić z rogatka i trzcin na czystą wodę, ale potem pokazała. Hol trwał 12 minut i ręka już mnie porządnie bolała, kiedy ją podebrałem. Małego Deceivera miała w przełyku. Musiałem użyć 35 cm szczypiec, by wyjąć muchę. Szczupaczyca zniosła to spokojnie. Dopiero pod koniec trochę się szarpnęła. W efekcie: trzy palce do plastrowania.

Z tego miejsca, rzucając pod trzciny z obu stron łódki, złowiłem jeszcze 5 sztuk. Ciekawe miejsce - 7 ryb.

Ósmego szczupaka - ponad 80 cm, złowiłem kawałek dalej, w przerwie między trzcinami. Przy Lizawce było pusto, więc zjadłem małe co-nieco i popłynąłem pod wrak. Tam nie złowiłem niczego, poza małym śledziem nabitym na Clousera. Ale to się nie liczy - szarpak jest niesportowy…


Zatoczka jak z folderu łowcy szczupaków
Stamtąd przeniosłem się do następnej zatoczki, która wygląda ślicznie w jesiennej glorii (zrobiłem serię krajobrazowych zdjęć dużym Nikonem), ale okazała się jałowa jeśli chodzi o szczupaki.

Potem odwiedziłem wyspę, która dała mi kilka ryb ostatnio, ale łowiło tam dwóch miejscowych i niczego nie złowiłem.

Popłynąłem wąskim kanałem za wyspą mijając jakieś 4 łódki z weekendowymi tubylcami - widać - popularne miejsce. Wypłynąłem na tor wodny i po kilkuset metrach zatrzymałem się w wizualnie ciekawym miejscu, z ładnym pasem trzcin między dwoma dużymi kamieniami. Przed pierwszym kamieniem nic nie było - jest tam bardzo płytka zatoczka, z której szybko się wyniosłem. Zacząłem łowić za kamieniem i od razu paskudny zaczep. Manewrując silnikiem, odstrzeliłem zaczep. Następnie w dryfie obłowiłem stok między kamieniami. Miałem dwa konkretne wzięcia, jednak obie ryby zeszły po krótkim holu. Zachęcony powyższym wykonałem powtórny dryf, trochę dalej od brzegu. I zaraz na początku złowiłem dużego okonia. Ponad 30 cm. Dobre pół kilo w zielono-czerwonych ułańskich barwach (to z Putramenta). Bardzo ładnie walczył silnie chodząc na boki i do ostatniej chwili byłem pewien, że to szczupak. Wtedy też skojarzyłem, że poprzednie dwa wzięcia, to pewnie też były duże okonie.


Autentyczna 'trasa' z mojego plottera nałożona na obraz opisywanego miejsca w Google Earth
Worek ze szczupakami otworzył się za drugim kamieniem. Łącznie złowiłem 7 na odcinku około 30 metrów. Pierwszy był spory - ponad 80 cm. Walczył wytrwale nurkując szczupaczym zwyczajem wokół łódki. Potem były dwa mniejsze, potem następny 80+. I wreszcie 13-sty - 91 cm. Szczupak był masywny, krępy i bardzo silny. Holowałem go prawie 10 minut. Robił odejścia na kilkanaście metrów i męczył się bardzo powoli. Tym bardziej, że jak wszystkie ryby dzisiaj, holowałem go na elastycznej ósemce Winstona, która wyginała się w piękną parabolę amortyzując gwałtowne odejścia i nury. Mogłem długo podziwiać w pięknie przejrzystej wodzie jego cętkowane ciało nurkujące na skos do dna. Wreszcie dał się podebrać. Clousera miał głęboko w przełyku. Jednak te duże szczupaki zasysają muchy dużo głębiej. Taka japa potrafi wytworzyć niezłe podciśnienie…

Bardzo to były przyjemne chwile, ale wszystko, co dobre się kiedyś kończy, więc i szczupaki tam się skończyły. Popłynąłem dalej. Zatrzymałem się na chwilę przy dużym kamieniu - zero i następnie pod pięknym pasem głębokich trzcin. Tam zaraz w pierwszym rzucie miałem ładne branie pod trzcinami, ale szczupak się odhaczył po kilku sekundach holu. Dryfując wzdłuż trzcin złowiłem jednego, ale za to pięknego, osiemdziesiątaka, który również nieźle powalczył. Nic tam więcej nie złowiłem, ale miejsce warte grzechu. Jeszcze tu wrócę...

Stamtąd prosto do miejscówki oznakowanej jako 2 Stones - dla odróżnienia od 2 Kamieni. Tam pod kamieniem łowię 17 i ostatniego dzisiaj szczupaka. Raczej szczupaczka - poniżej 40 cm. Pomyśleć, że ostatnim razem w tym miejscu miałem 3 zdrowe szkierowce: ponad 2 kilo każdy...

Zniechęcony, przeniosłem się 200 m dalej do głębokich trzcin. Tam nie było szczupaków, ale były okonie. Nie takie wielkie jak do tej pory. Takie zwyczajne, około 23 cm. Sztuka w sztukę. Brały na głęboko prowadzonego Clousera. Bardzo pewnie. Rzucałem jakieś 20 m, liczyłem do 20 i zaczynałem wolno ściągać. W połowie drogi, czułem ciężar na końcu linki i wyciągałem okonia. Złowiłem tam siedem sztuk i kiedy kolejne 3 mi zeszły, stwierdziłem, że te, co biorą są małe i się stamtąd wyniosłem.

Połowiłem jeszcze chwilę przy trzcinach pod domkiem - bez powodzenia i pomknąłem pod pobliską wyspę, gdzie parę dni temu było szczupacze Eldorado. W pierwszym rzucie złowiłem dużego okonia - 10 jubileuszowy, a potem - rzut po rzucie - następne 7. Ta sama metoda, co wyżej. Tyle, że trochę krócej liczyłem. W pewnym momencie brania ustały. Robiło się ciemno. Zatrzymałem się jeszcze przy Rybaku, ale dosłownie na trzy rzuty. Było   dwadzieścia po szóstej i czas najwyższy było wracać do domu, póki jeszcze coś było widać. Tym razem (kamień, w który kilka dni temu wjechałem, był w tej okolicy) nie kombinowałem z najkrótszą drogą, tylko odpaliłem na tor wodny i pognałem do domu.

Piękny dzień. Rekordowy, co do ilości i jakości ryb. Cały dzień z dużą przyjemnością łowiłem ósemką Winstona z cienką linką Big Mama Vision. Wyborny zestaw. Pewnie wyholowałem duże szczupaki, ale jednocześnie wystarczająco miękki do łowienia okoni. Chociaż do tych, to bym wolał szóstkę z szybko tonącą linką. Następnym razem...